literature

KHR: Co by bylo gdyby 08

Deviation Actions

Moriano's avatar
By
Published:
1.9K Views

Literature Text

Podczas wystawnego obiadu widać było, że Varia stęskniła się i za domem, i za kuchnią Squalo, ale za dziewczynami to już nie bardzo, bo je ignorowali. Tylko Belphegor zajmował się siostrą, chcąc ją zaszlachtować bardziej niż zwykle. Van zaś siedziała cichutko, mając wielki, głupkowaty uśmiech na ustach.
– I czego się szczerzysz? – spytał pogardliwie Levi.
– Bo wygrałam zakład – odparła mała ze wzruszeniem ramion.
– Zakład? – Mammon ożywił się od razu, a w jego głowiła się wizja sterty błyszczących monet. – Z kim?
– Ze Squalo.
Squalo rzucił jej mordercze spojrzenie, wsadzając właśnie california maki do pyszczka.
– Ojej – westchnął smutno Lussuria, który jak dotąd nie zjadł ani odrobiny. – Squalo, słońce, czemu się założyłeś, skoro zawsze, ale to zawsze przegrywasz?
Szermierz tylko prychnął i wstał, podstawiając Xanxusowi więcej nigiri z krewetką.
– Ile kasy wygrałaś? – wtrącił się znów Mammon. Miał szczerą nadzieję, że Van podzieli się z nim swoim łupem.
– Nie założyłam się o pieniądze – prychnęła. – To przecież nieetyczne.
– A o co innego można się zakładać, jak nie o pieniądze?
– Nie powiem – zachichotała i wzięła pałeczkami ostatnie california maki z krabem. Z talerza brata, oczywiście.
– VOI! – krzyknął białowłosy i także złapał ten kawałek. – To moje!
– No daj, zjadłeś ich więcej ode mnie!
– Spadaj, mikrusie!
– Nie mów do mnie „mikrus"!
Squalo wykonał manewr pałeczkami i kawałek sushi poleciał do góry. Wstał, by go złapać, ale zabrakło mu kilku cennych milimetrów. Van była sprytniejsza i weszła na krzesło. Już prawie, prawie złapała swoje ukochane maki, ale jej się wyślizgnęły i spadły na pusty talerz Lussurii. Rodzeństwo od razu się na nie rzuciło. Zaczęli toczyć zażarty bój pałeczkami, a maki ciągle latało po jadalni, kilka razy o mało nie lądując na czyichś włosach, twarzy tudzież suficie i ścianach. W końcu Van i Squalo znaleźli się w takiej samej pozycji, co na początku, stojąc i próbując przeciągnąć kawałek sushi na swoją stronę. Jednakowoż ktoś się do nich „dołączył" i chwycił maki swoimi pałeczkami, wyrwał je, a potem bezczelnie zjadł. Półtorametrówka z bratem jak jeden mąż spojrzeli na tego kogoś.
– VOI! – wrzasnął zdenerwowany Squalo. – Ty pieprzony bossie! To było moje!
– Urusai, kazu – powiedział Xanxus, patrząc na niego tym swoim śmiercionośnym spojrzeniem.
– No wiesz co, Xanxus, a tak dobrze się bawiłam – westchnęła Van, ale gdy Bossu przeniósł na nią swoje spojrzenie, ta jakby skuliła się w sobie i grzecznie usiadła.
Syn Kyuudaime upił łyk sake ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy.

*

Wieczorem Evie podstępem udało się zaciągnąć Lussurię do ich pokoju. Kiedy powiedziała, że Van się źle czuje i go potrzebuje, od razu zerwał się z łóżka (przedtem odmawiał jakiegokolwiek wyjścia z pokoju) i pognał do zajmowanego przez nie pomieszczenia. Kiedy już w nim byli, Eva uśmiechnęła się tryumfalnie, aczkolwiek dyskretnie, i zamknęła drzwi. Zaś Van, cała i zdrowa, siedziała w kąciku i coś rysowała z zapałem.
– Ora? – zdziwił się Lussuria. – Van–chan nic nie jest... Och, Eva–chan, ty podstępny lisku! – spojrzał na czarnowłosą.
Eva wyszczerzyła zęby w uśmiechu, położyła na podłodze trzy płaskie, miękkie poduchy i kilka świec, które od razu zapaliła. Obok postawiła stoliczek z łakociami, kanapkami i wielkimi dzbanami z herbatą – jeden z zieloną, drugi z czarną. Van oderwała się od tworzenia i usiadła na jednej z poduszek.
– Ale o co chodzi, słoneczka? – dziwił się Lu. – Nic z tego nie rozumiem...
– Spokojnie – powiedziała czarnowłosa i usadziła go koło małej, po czym sama siadła. – To tylko taki... babski wieczorek, a ty jesteś naszym specjalnym gościem. Jeśli ci się spodoba, zapraszamy ponownie.
Na początku po prostu rozmawiali i się śmiali. Opowiadali o tym, co było, gdy jeszcze się je znali. Dziewczyny dowiedziały się, że Lussuria chciał być światowej sławy ornitologiem, modelem lub aktorem, ale wyszło jak wyszło.
– Za bardzo się tym nie przejmuję. Koniec końców dobrze na tym wyszedłem – powiedział z uśmiechem.
Potem zajęli się wyglądem, głównie włosami, paznokciami i twarzą. Lussuria znał się na tym niesłychanie dobrze, powalając Evę momentami swoją wiedzą na ten temat. Van jakoś to nie ruszyło, ponieważ mało się na tym znała i, szczerze powiedziawszy, wolała, by tak zostało. Zielonowłosy chciał nawet zmienić półtorametrówce fryzurę, ale się nie udało – jej włosy były zbyt niesforne, nieposłuszne i samo–układające się.
I tak, po jakichś trzech godzinach wygłupów, przyszła pora na sprawy poważne.
– A teraz powiedz nam, Lu–chan, ale tak szczerze, co się stało, że jesteś taki smutny – Van przytuliła się do niego.
– Och – zakłopotał się Luss. – To aż tak widać?
– Lu, jesteś najweselszą osobą w tym domu, to oczywiste, że widać. Powiedz nam, może jakoś temu zaradzimy.
Lussuria westchnął ciężko i smutno. Chwilę się ze sobą zmagał, ale w końcu zaczął opowiadać.
Ich misja polegała na tym, by zlikwidować szpiega. Nie byle jakiego, oczywiście. Był to mistrz w swoim fachu, bezbłędnie wykonujący pracę. Rzekomo pracował dla Vongoli, ale potajemnie sprzedawał swoje usługi trzem innym rodzinom. Zadaniem Varii było odnalezienie go, zabicie i zniszczenie danych, które uzbierał.
By wykonać zlecenie, zatrzymali się w hotelu. Nie był on jednym z tych najbardziej luksusowych, ale do tanich i podrzędnych też się nie zaliczał. Był porządny.
Tam Lussuria poznał Victora, młodego Włocha w wieku dziewiętnastu lat, który dorywkowo pracował w hotelu jako kucharz i kelner. Bardzo szybko się zaprzyjaźnili i zielonowłosy chętnie spędzał z nim wolne chwile. Chłopakowi jego towarzystwo chyba również bardzo odpowiadało, gdyż potrafili zarwać całą noc, rozmawiając ze sobą. Koniec końców skończyło się na tym, że Lussuria po prostu się w nim zakochał. Jednak czwartego dnia okazało się, że Victor musi wracać natychmiast do domu, bo coś się stało z jego matką. Wymienili się adresami i telefonami, a Lu pracował za trzech, gdyż po długich namowach Bossu pozwolił mu potem wziąć kilka dni urlopu i pojechać do swojej sympatii.
Ostatnia noc trwania misji była dla Strażnika Słońca koszmarem. Udało im się znaleźć szpiega, ale w tamtym momencie zielonowłosy wolał, by to się nigdy nie stało. Kiedy z nim walczyli, miał szansę zabić go wiele razy, ale tego nie zrobił. W końcu to ręce Squalo zostały splamione krwią.
– Nie mów, że... – w oczach Van pojawiło się szczere współczucie.
– Tak... Mój Victor... Mój Victor był szpiegiem!... – Lu ukrył twarz w dłoniach. – Umarł na moich rękach... Och, Victorze!
Dziewczyny spojrzały na siebie. Szczerze, to nie wiedziały, co zrobić. W końcu szarowłosa objęła go swoimi ramionami w pasie i przytuliła twarz do jego piersi. Miała ochotę się rozpłakać i nawet nie wiedziała czemu.
Eva wykombinowała duże posłanie na podłodze, takie, by mogli zmieścić się na nim we trójkę bez problemów. Lussuria wyglądał znacznie lepiej, jakby kamień spadł mu z serca, widać było, że mu ulżyło. Przyjaciółki położyły się po jego obu stronach, a młodsza z nich, rzecz jasna, się od razu do niego przytuliła.
– Och, dziękuję wam, skarby – westchnął Lu. – O wiele mi lepiej.
– Ne, Lu–chan, chciałbyś się jeszcze kiedyś zakochać? – spytała Van.
– Ależ oczywiście! Miłość to najpiękniejsze uczucie na świecie!
– To ja ci uroczyście przyrzekam – odparła z powagą półtorametrówka – że znajdę ci takiego chłopaka, z którym będziesz szczęśliwy do końca życia!
Eva spojrzała na przyjaciółkę. W jej oczach dojrzała ten typowy dla niej ogień. Czarnowłosa doskonale wiedziała, co to oznacza – Van nie umrze, dopóki nie dotrzyma obietnicy.
Lussuria zaś popatrzył na półtorametrówkę z zaskoczeniem, ale po chwili zaśmiał się, pocałował obydwie dziewczyny w policzki i zamknął oczy.

*

Dni w Varii płynęły niesamowicie spokojnie i powoli, niemalże leniwie. Obydwie dziewczyny stwierdziły, że chłopcy naprawdę stęsknili się za domem. Cały czas wylegiwali się na kanapach lub fotelach w salonie, słuchając muzyki, śpiąc czy też czytając. Nawet wielki Pan i Władca tej pociesznej rodzinki zaszczycił jej członków swoją obecnością. Bezczelnie zwalił z sofy Lussurię ze śpiącym na jego kolanach Belem i sam się na niej wygodnie rozsiadł. Pstryknął palcami. Van i Eva siedzące razem w wielkim fotelu spojrzały po sobie. Ktoś zaraz znów się zacznie pieklić. No i koniec z błogim spokojem.
Nikt się nie ruszył. Bossu znów pstryknął.
– Levi, rusz dupę – powiedział Belphegor niby mimochodem, ale oczywiste było, że po prostu chciał zająć jego fotel. Siedzenie na pufie (z której wcześniej zwalił Mammona i teraz był zmuszony znosić go na swoim ramieniu) nie przystoi księciu ani trochę.
– Kiedy ja–
Bossu pstryknął po raz trzeci. To pstryknięcie było inne od poprzednich. Można by było powiedzieć: ostateczne.
– VOOOI! Czemu zawsze ja?! – wrzasnął białowłosy, wstał i zaczął wymachiwać mieczem w stronę syna Kyuudaime.
– Urusai, kazu – Xanxus wymierzył do niego lufę jednego ze swoich pistoletów. Squalo opuścił miecz i zazgrzytał zębami.
– Sono kuso Bossu – warknął. – I nawet nie śmiej podnosić tyłka, księżniczku – zerknął ostro na Bela, który już się szykował do zajęcia miejsca szermierza.
Ten wszedł do jadalni i przyniósł kielich, który wepchnął w dłoń Xanxusa i zszedł do piwnic. Gdy wrócił, nalał czarnowłosemu wina. Boss upił łyk i zdecydowanie się uspokoił. Squalo usiadł i wrócił do książki.
– Ne, Squalo–nii, jak to możliwe, że tylko ty zawsze wiesz, o co chodzi Xanxusowi? – mała wbiła w niego badawcze spojrzenie szaroniebieskich oczu. – Nawet Levi nie ma pojęcia, co on chce, a przecież ma obsesję na jego punkcie.
Levi skulił się, zażenowany.
– Właśnie, właśnie – nagle wszyscy się ożywili, zainteresowani.
Białowłosy zrobił minę osaczonego stworzenia (ach, te sześć par oczu – w tym jedne ukryte za grzywką, drugie za kapturem, a trzecie za okularami – wyczekujących odpowiedzi).
– Vooooi, n–nie gapcie się tak...
– No, Squ, powiedz, jak to jest, w końcu jesteśmy rodziną – namawiał Lussuria, chichocząc.
– Jakoś... tak wychodzi – schował twarz za książką.
– Shishishi. Niezbyt wyczerpująca odpowiedź. Nie wystarczy.
Xanxus obserwował to wszystko, popijając wino od czasu do czasu. Zlustrował wzrokiem szermierza, który wcisnął się w fotel protekcyjnie. Białowłosy nigdy nie lubił pytań w jakikolwiek sposób dotyczących jego osoby, zawsze przed nimi uciekał. A gdy już odpowiedział, inni chcieli wiedzieć więcej, tak jak teraz.
Hm, ale gdyby się tak nad tym zastanowić, to faktycznie „jakoś tak wychodziło" i nawet Bossu nie wiedział do końca jak.
– Squalo–nii! Powiedz!
– Po prostu znam Xanxusa dłużej od was. Odczepcie się.
– Hm, hm, to ma sens – Levi pokiwał głową. – I to duży. Hm, hm.
Eva zamknęła oczy i założyła ręce na piersi. Może ma sens dla Leviego, ale nie dla niej. Luss chyba też nie był do tego przekonany, ale nie dawał po sobie tego poznać. Po prostu poszedł zrobić herbatę.
oh noes :noes: dupna część nadeszła :( jak ja jej nienawidzę ><"" wybaczcie mi, wybaczcie i nie zabijcie za nią TT^TT kyaaa, najchętniej zapadłabym się pod ziemię za napisanie takiego gówna, za przeproszeniem :(...

i, jak tak popatrzyłam na plik tekstowy zawierający to coś, to ze smutkiem odkryłam, że mam totalnego art blocka, nie dopisałam nic od miesiąca :noes: i właściwie nie mam materiału na część 9. normalnie :iconzalsenseiplz: dupę ściska... :dead:

no, nieważne, dość ględzenia. dedykejszony dla tych, co zwykle. a tym razem wyróżnienie dostają: Yuu, żeby zdrowiała, Juudaime, żeby zdrowiała i Shayny, bo jest moim słodkim kochaniem i fangirlem (ja Ci mówię, Słońce, to, że się spotkałyśmy, to przeznaczenie!) :heart:

a, i wielkie sorry za błędy, których na pewno jest mnóstwo =='' i za to, że akcja wlecze się i wlecze, i wlecze... normalnie wlecze się tak, jak to Saintci w StS padają... i paść nie mogą. Efanciu, musimy się wreszcie zabrać za serię Będąc Saintem :D

---

chapter 01: [link]
chapter 02: [link]
chapter 03: [link]
chapter 04: [link]
chapter 05: [link]
chapter 06: [link]
chapter 07: [link]
chapter 09: [link]

---

pomysły: Efancia (~Efanciaq) i ja (*Moriano)
wykonanie: ja (*Moriano)
Eva & Van (c) ~Efanciaq, *Moriano
KHR charas (c) Akira Amano
© 2009 - 2024 Moriano
Comments35
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
sinsofJoy's avatar
Jak zawsze powala dawką humoru >D
Ale serio nie wiedziałam, że Squalo lubi książki...

(tak, tak szczególnie na kolację;) =="